spectator.com.au

Świat Kompleks apokalipsy | The Spectator Australia

Świat Kompleks apokalipsy Kit Wilson

Na wypadek apokalipsy superbogaci kupują bunkry. Duże bunkry. Bunkry z basenami, ogrodami wewnętrznymi, kinami oraz, w przypadku proponowanej przez Petera Thiela kryjówki w Nowej Zelandii, pokojem — niezbędnym udogodnieniem w obliczu wojny nuklearnej.

Od czasu inwazji na Ukrainę, kiedy Putin groził użyciem broni jądrowej do obrony Rosji, paranoja kwitła. Jedno z największych nazwisk w branży budowy bunkrów, Rising S — prowadzone z anonimowo wyglądającej fabryki tektury falistej w Murchison w Teksasie, tuż po drugiej stronie ulicy od kempingu o nazwie „Stay A While” — chłosta aż pięć jednostek dzień, między 70 000 a 240 000 dolarów za sztukę. Slogan firmy brzmi: „Nie sprzedajemy strachu, sprzedajemy gotowość” (pierwszy obraz, który wita się w Google, przedstawia miasto wypatroszone przez siedem bomb nuklearnych). Ich wysokiej klasy model „arystokraty” o wartości 8,3 miliona dolarów obejmuje saunę, siłownię, kręgielnię i strzelnicę, chociaż ostrzegają, że „niektóre funkcje, które wymagają dużej ilości energii, mogą nie działać skutecznie przy użyciu systemów zasilanych energią słoneczną”. Na ich referencjami „Pete z Gruzji”, być może nieświadomy od środka, że ​​apokalipsa jeszcze się nie rozpoczęła, pisze, że jego „bunkier wciąż się rozwija”.

Jest też Vivos, który twierdzi, że jest największym producentem „rozwiązań ubezpieczeń na życie” na świecie — z ogromnym, 80-osobowym kompleksem w Indianie już gotowym, a trzy inne na całym świecie są w drodze. Ich strona internetowa – która wygląda, jakby ktoś musiał ją przebudować od podstaw, wyposażoną tylko w HTML i MS Paint, po globalnym załamaniu internetu – jest prawdziwą rozkoszą. Strona kontaktowa stwierdza: „Skontaktuj się z nami, póki jeszcze możesz”. Gdzie indziej ostrzega przed prawdopodobnym wzrostem śmiertelnego deszczu meteorów, kiedy gwiazda o nazwie Gliese 710 przechodzi "w promieniu 1,1 roku świetlnego" od Układu Słonecznego - w, erm, "1,4 miliona lat". Pomimo twierdzenia, że ​​ma jedyny prywatny skarbiec ludzkiego DNA na Ziemi — „Plan zapasowy dla ludzkości” — wydaje się, że Vivos nie jest w stanie renderować swojego logo we właściwym rozmiarze bez pikselowania. Pojawiają się również problemy ząbkowania w trybie offline: spekuluje się, że Vivos Europa One, jego proponowany kompleks „tylko dla zaproszonych” w nieużywanym bunkrze z czasów zimnej wojny w Rothenstein w Niemczech, będzie musiał być konserwy ze względu na lokalne przepisy przeciwpożarowe.

Mimo to ludzie muszą traktować te rzeczy poważnie. Właściciel Vivos, Robert Vicino, twierdzi ma 25 000 członków i ponad tysiąc w pełni opłaconych udziałowców. Inne firmy, takie jak Atlas Survival Shelters , Survival Condo i Minus Energie , podobno dobrze prosperują. I to zanim dojdziemy do prawdziwej elity, miliarderów, a nie milionerów, z których wielu podobno buduje własne ogromne tajne bunkry – jeden z prywatnym zespołem dwunastu Navy Seals, gotowym zastrzelić każdą zdesperowaną duszę, która też się pojawi. blisko.

Patrząc na to wszystko, można pokusić się o stwierdzenie, że superbogaci, którzy zasiali potencjalne nasiona zniszczenia ludzkości – algorytmy, sztuczną inteligencję, drony wyposażone w broń palną, inżynierię genetyczną, nie wspominając o ogromnym wkładzie w zmiany klimatyczne – obecnie znajdują sposoby zabezpieczenia się przed możliwymi konsekwencjami własnych działań. I cóż, miałbyś rację. Wielomilionowe bunkry to tylko ostatnie z rosnącej listy podwójnych standardów: od potentatów mediów społecznościowych, którzy podłączają dzieci do smartfonów, jednocześnie zakazując im ich w ich własnych domach, po pana Metaverse Marka Zuckerberga, kupującego 1500 akrów doskonałej hawajskiej ziemi: Mówię, że nie tak jak ja” wydaje się być na porządku dziennym.

Yuval Noah Harari ostrzegał , „ogromna większość” z nas należy teraz do nieistotnej, „bezużytecznej klasy” ekonomicznie bezwartościowych przegranych, dlaczego miałyby obowiązywać nas te same zasady? Nie pomaga to, że tak wiele wzniosłych ambicji Doliny Krzemowej – ładowanie umysłów, kriogenicznie zamrażające ciała, ucieczka na Marsa – ma posmak ledwie skrywanego pragnienia pozostawienia za sobą mas. Lub nawet, jeśli teoretyk mediów Douglass Rushkoff ma rację, aktywne pragnienie, by zobaczyć, jak wszystko się rozpada: być jednym z ostatnich „zwycięzców”, gdy wszystko idzie niepewnie. Rushkoff ujmuje , „Nastawienie” – jego określenie na „eskapizm z Doliny Krzemowej” – wymaga zakończenia gry. Wszystko musi być jednością lub zerem, zwycięzcą lub przegranym, zbawionym lub potępionym.

Nie sądzę jednak, żeby to było w porządku. Apokalipsa, jeśli się wydarzy, nie nastąpi celowo — będzie po prostu niefortunnym, ale koniecznym produktem ubocznym naszej jedynej prawdziwej misji jako gatunku: „postępu”. Widzisz, dla większości superbogatych świat, w którym nie próbowaliśmy przynajmniej próbowaliśmy przynajmniej próbowaliśmy włamywać się do nasz kod genetyczny i odbudowanie go od podstaw byłoby nie do zniesienia – w istocie bardziej nie do zniesienia niż świat, w którym miliardy ludzi zginęły w wyniku naszych prób. Najbardziej przerażającą rzeczą dla tych facetów – najbardziej zbliżoną do koncepcji piekła – jest niezmienny, statyczny, nieruchomy świat. Jaki byłby sens? Jaki byłby sens tych wszystkich smutnych, zimnych, pozbawionych sensu ludzkich żywotów, kopiowanych i wklejanych w przyszłość w nieskończoność, bez żadnego wyraźnego poczucia kierunku?

Ten niespokojny niepokój chyba najlepiej wyraził zhańbiony – ale niezaprzeczalnie uczciwy – transhumanista Hugo de Garis w swojej słynnej książce Wojny artylowe : „Nie chcę przerywać mojej pracy. Myślę, że to byłaby kosmiczna tragedia, gdyby ludzkość zamroziła ewolucję na słabym ludzkim poziomie…. Perspektywa zbudowania boskich stworzeń napełnia mnie uczuciem religijnego podziwu, który dociera do głębi mojej duszy i silnie motywuje do kontynuowania, pomimo możliwych strasznych negatywnych konsekwencji”.

Nie wszyscy ujmuje to w kategoriach De Garisa. Ale wielu techników podziela jego intuicję, że samo zatrzymanie postępu byłoby w pewnym sensie „kosmiczną tragedią”. W ich oczach przeznaczenie ludzkości jest rodzajem gry: jak daleko możemy się posunąć? Stąd nastawienie gung-ho do prawie wszystkich badań naukowych, jakkolwiek wątpliwe. Stąd dziwny pomysł, że zamiast powstrzymywać ryzykowne eksperymenty technologiczne, po prostu wynajdujemy leki „wzmacniające moralność”, które pozwalają nam radzić sobie z naszymi nowymi mocami z większą odpowiedzialnością.

Tytani z Doliny Krzemowej nie chcą umierać, zastanawiając się: co by gdybyśmy stworzyli cyborgi? Co by było, gdybyśmy zrobili superinteligentne drony wojskowe?

Łatwo jest — rzeczywiście, słusznie — być tym wszystkim głęboko zaniepokojonym. Ale błędem byłoby sądzić, że elity są w jakiś sposób wyjątkowe. Po prostu mają zasoby, aby nadać materialny wyraz temu, co wszyscy dzielimy: głęboki strach, głęboko zakorzeniony w naszej kulturowej psychice, przed staniem w miejscu; poczucie, że jedynym prawdziwym sensem życia jest ciągły ruch naprzód.

Podstawowe korzenie tego niepokoju są stosunkowo łatwe do odgadnięcia, aczkolwiek zróżnicowane. Istnieje oświeceniowa idea postępu. Istnieje darwinowskie pojęcie doboru naturalnego: przetrwanie najlepiej przystosowanych i ciągła, postępująca ewolucja gatunku. Jest to nasze przywiązanie do, jak to ujął Bryan Appleyard, „niespokojnej, nowoczesnej formy wiedzy, którą teraz nazywamy po prostu nauką, ale intelektualiści z siedemnastego wieku znali jako „ Scienza Nuova ” – z naciskiem nie na leniwą kontemplację trwałych prawd. , ale o ciągłym „anektowaniu nieznanego”.

Istnieje chrześcijańska idea historii linearnej, a nie cyklicznej, z jej wędrówką od początku do ostatecznego, udoskonalonego końca. Jest tu modernistyczny motyw „wielkiej woli”, najlepiej ujęty w charakterystyce Nietzschego autorstwa André Gide'a:

„Do czego zdolny jest człowiek? Do czego zdolna jest pojedyncza osoba? Pytaniu towarzyszy straszna obawa, że ​​człowiek może być czymś innym, czymś większym, że mógłby być kimś więcej: że zatrzymał się nędznie na pierwszym etapie, nie przejmując się swoim ostatecznym spełnieniem”.

Na przestrzeni wieków czynniki te rosły razem, niczym odrębne gatunki współewoluujące obok siebie w nieustannym dialektycznym tańcu. Czasami wydawało się, że wprost sobie zaprzeczają. Ale wciąż próbowaliśmy splatać je w jedną spójną wizję i zostały one być może najdokładniej pogodzone w pracy Pierre'a Teilharda de Chardin, kontrowersyjnego paleontologa jezuitów, który z teorii ewolucji dokonał ekstrapolacji, że powinniśmy, z technologiczną interwencją i eugeniką. , przejmij kontrolę nad naszym przeznaczeniem i aktywnie pracuj nad „Punktem Omega” — nieuniknionym momentem w przyszłości, kiedy wszechświat osiągnie swój ostateczny, boski stan. Mówi się, że Teilhard był jednym z pierwszych „transhumanistów” — i od tego czasu miał głęboki wpływ na pokolenia technologicznych utopistów.

Jednak dzisiaj istnieje jeden oczywisty sposób, w jaki odchodzimy od Teilharda: większość z nas nie jest już religijna. I być może właśnie to — pustka bezbożnego wszechświata — najbardziej nasila nasz niepokój. De Tocqueville zauważył kiedyś, że Amerykanie, aby nie myśleć o ciągłym oddalaniu się Boga od świata, obsesyjnie rozpraszali się różnymi formami codziennej rozrywki. Staramy się udobruchać czymś nieco większym: narracją o, jak ujął to świecki odpowiednik Teilharda, biolog i eugenik Julian Huxley, „postęp bez celu”.

Wraz z utratą religii, z czasem przychodzi również chęć porzucenia idei nieodłącznej świętości każdego życia. Nikt nie chce oglądać apokalipsy, ale czy 80 „sensownych” żyć na Marsie nie jest lepszych niż 8 miliardów zmęczonych, pozbawionych sensu życia na Ziemi? Indywidualne doświadczenia nikogo nie mają znaczenia — liczy się tylko przetrwanie ludzkiego życia . Jak to ujął Elon Musk, opowiadając o swoich planach założenia placówki na Marsie: „Myślę, że jest to niezwykle ważna rzecz dla przyszłości samego życia… zawsze jest jakaś szansa, że ​​coś może pójść nie tak na Ziemi. Dinozaurów już nie ma!

Ale idea, że ​​postęp może sam w sobie zapewnić nam ostateczne znaczenie, jest w końcu bzdurą. Każdy następny krok jest tylko kolejnym mirażem na pustyni, który, gdy tylko się zbliżymy, natychmiast znika — niekończąca się metafizyczna technika rozpraszania uwagi.

Tak więc superbogaci odkryją, czy i kiedy to tylko oni zostali w swoich bunkrach. Jeśli chodzi o mnie, jeśli kiedykolwiek znajdę się na polu grzybowych chmur, łapiąc ostatnie oddechy, myślę, że przynajmniej będę mógł się pocieszyć wiedząc, jak ostatecznie zakończyła się „Mankind: The Game”.

Masz coś do dodania? Dołącz do dyskusji i komentarza poniżej.